wtorek, 7 lutego 2017

Clock Machine | Bass Astral x Igo - muzyka, której szukacie od dawna

I znów nie odwiedziłam bloga przez ponad miesiąc. Cóż, nie skłamię mówiąc, że w ostatnich tygodniach nie miałam w ogóle czasu dla siebie. Żyłam w biegu, biegłam wszędzie, wszystko wymagało ode mnie pośpiechu, jak i całkowitego skupienia i zaangażowania. Na szczęście mam teraz trochę czasu dla siebie, mogę zająć się odrywaniem nowej muzyki i czytaniem nieznanych mi dotąd książek. 

A propos książek - właśnie zaczęłam czytać Empire V rosyjskiego pisarza-widmo Wiktora Pielewina. Wcześniej miałam styczność jedynie z najpopularniejszą książką Pielewina, a mianowicie z Generation P. Pielewin jest bardzo specyficznym pisarzem, jednym z tych, których albo się kocha albo nienawidzi. Pomimo nieco trudnej do pojęcia fabuły Generation P, nie zraziłam się do tego twórcy, było wręcz przeciwnie, zaintrygował mnie swoją nietuzinkowością i umiejętnie opisanym przenikaniem w świat wyobraźni (który, jak się później okazuje, jest naszą współczesnością). Tak czy inaczej, polecam Pielewina, wg mnie najlepiej zacząć właśnie od Generation P, żeby uzyskać ogólny obraz twórczości tego pisarza. Dla mnie Pielewin okazał się ucieczką od uduchowionych pisarzy rosyjskich, poruszających problemy moralne, odwołujących się do filozofii i prawosławia. 
A dlaczego powiedziałam, że Pielewin to rosyjski pisarz-widmo? Otóż jest to postać bardzo tajemnicza. Autor Empire V mało gdzie się pokazuje, nie udziela wywiadów, na zdjęciach zobaczycie go w ciemnych okularach. Niektórzy uważają, że Pielewin w ogóle nie istnieje, a jego książki pisane są przez grupę pisarzy. Czy można w to wierzyć? Nie wiem, nie neguję tego, przyzwyczaiłam się już do zagadkowości Wschodu.

Ale nie o Pielewinie miałam dzisiaj mówić. Jeśli Empire V wciągnie mnie, tak że pochłonę je w jedną noc, na pewno podzielę się z Wami swoimi spostrzeżeniami. Priorytetem jest obecnie opowiedzenie Wam o grupie utalentowanych muzyków z naszego kraju. Możliwe, że już o nich słyszeliście, ale myślę, że bardziej prawdopodobne, że wciaż nie mieliście z nimi styczności.

Jeśli pamięć mnie nie myli, to natknęłam się na nich w czwartkowy wieczór. Słuchałam nowej piosenki K Bleax, autoodtwarzanie na YouTube skierowało mnie do jej występu w Sofar Kraków, a w podobnych filmach widnieli właśnie oni - Bass Astral x Igo. Pierwszym utworem, z którym się zetknęłam, był Lipstick wykonany we wspomnianym Sofar Kraków. Swoje wrażenia opiszę jednym banalnym stwierdzeniem: to była miłość od pierwszego usłyszenia. Oczywiście w pierwszej chwili pojawiły się oznaki głupiego polskiego zakompleksienia - muszę sprawdzić czy oni są z Polski, przecież niemożliwe, żeby Polacy grali taką muzykę i jeszcze tak dobrze śpiewali po angielsku. Tak, my, Polacy, mamy niestety wyryte w duszy kompleksy. Ciągle wydaje się nam, że to, co stworzone przez Polaków, nie może być dobre, nawet jeśli już wielokrotnie przekonaliśmy się, że w naszym kraju są setki utalentowanych młodych artystów. Ale do rzeczy. Co urzekło mnie w Lipstick? Wrażliwość przekazana w doskonały sposób, subtelność, lekkość dźwięków i słów. Później, kiedy przesłuchałam kolejne kompozycje Bass Astral x Igo utwierdziłam się w przekonaniu, że to grupa, któej szukałam od dawna. Nie jest to męcząca elektronika, nie jest to pozorny spokój, od którego po dłuższym czasie zaczynamy się nudzić i boli nas głowa. Pomyślcie o czymś uspokajającym, co jednocześnie funkcjonuje jako źródło Waszej energii. Taką przystanią spokoju, będącą przy tym źródłem siły jest właśnie Bass Astral x Igo. 



Jeśli jednak myślicie, że duet Igor-Kuba tworzy jedynie spokojną muzykę, to jesteście w błędzie. Fascynującymi i wyjątkowymi czyni ich umiejętność połączenia stonowanej elektroniki z dynamicznością. Brzmi jak dwie przeciwne cechy, ale najwidoczniej Bass Astral x Igo posiadają jakąś tajemniczą wiedzę, dzięki której nie wyszła pstrokacizna i rażące przeplatanie ciszy hałasem, a dobre brzmienie, tak dobre, że uzależniające. Aby się o tym przekonać, najlepiej będzie, jeśli po odsłuchaniu wspomnianego Lipstick posłuchacie coveru Would Alice in Chains. Przesłuchanie tych dwóch utworów jeden po drugim pokaże Wam jaki w rzeczywistości jest duet z Krakowa. 


Polecam również posłuchać całego występu duetu - to dwie godziny, których nie stracicie, a wykorzystacie w sposób bardzo korzystny dla swojego ducha i słuchu:




Zmierzając do podsumowania - muzyczny minimalizm Bass Astral x Igo jest uroczy, tak jak zachwycająca jest ich zdolnosć do nagromadzenia energii w jednych utworach, a w drugich wykreowania harmonii i spokoju.

A teraz przejdę do nagromadzenia energii w rockowym wydaniu. Wcześniej wspomniałam, że mogliście już słyszeć o Igorze i Kubie. Skąd? Z Clock Machine - zespołu, który zdążył zdobyć niemały rozgłos. Mówi się, że prawdziwego rocka już nie ma, że gitarowe granie ostatnich lat to tylko nawiązania do kultowego rocka, w przypadku jednych - udane, w przypadku drugich - będące totalną klapą. Czasami zgadzam się z owym twierdzeniem, a czasami nie, szczególnie wtedy, gdy spotykam zespoły, będące nie odtworzeniem czegoś, co już było, ale kontynuacją, przedłużeniem, nowym rozdziałem. Takie myśli zrodziły się w mojej głowie po przesłuchaniu muzyki Clock Machine. Polski rock potrzebował pojawienia się ich na rynku muzycznym. Słuchając wielu młodych grup rockowych z naszego kraju rzeczywiście miałam wrażenie, że nawet jeśli są dobrzy i zapętlam ich płytę przez kilka dni, to po jakimś czasie i tak o nich zapomnę, bo nie znalazłam w nich tego, czego szukałam. Zapytacie, a co takiego niezwykłego jest w Clock Machine? Właśnie ta wspomniana kontynuacja klasycznego rocka. To nie kalka, przerysowanie, o którym niedługo muzyczny świat zapomni. Clock Machine to rock w tradycyjnym wydaniu - chłodne brzmienie gitary, żywiołowe kawałki, jak i te wolniejsze, śpiewane silnym, zachrypniętym głosem Igora Walaszka, refreny, które szybko zapadają w pamieć i niewyszukane, zrozumiałe testy. Wiecie już, że mam skłonność do hiperbolizowania, ale muszę to napisać: Clock Machine to zbawienie dla polskiej muzyki rockowej. Nie ukrywam, że jestem zacofana, jeśli chodzi o nowinki, nie nadążam z nowościami i o wielu wykonawcach dowiaduję się po długim czasie, kiedy mają już na swoim koncie nie jedną, a dwie lub nawet trzy płyty, ale biorąc pod uwagę przedstawicieli młodego pokolenia polskiego rocka, o których mi wiadomo, to mogę powiedzieć, że nie słyszałam wśród nich jeszcze takiej siły, jaka charakteryzuje Clock Machine. Oni są tym, na czego brak narzekaliście. 

A wokal Igora stanowi kolejne zjawisko, którego nie chcę oszpecić swoim pokracznym pismactwem. Lepiej będzie jeśli go po prostu posłuchacie.






Na zakończenie dodam, że gdybym była milionerką, zainwestowałabym miliony zarówno w Clock Machine, jak i w Bass Astral x Igo. Zdecydowanie powinno być o nich głośniej.

P.S. Nie obiecuję regularnego pisania, bo i tak jakkolwiek bym chciała, to bardzo prawdopodobne, że nie dotrzymam tej obietnicy. Chciałabym jednak zaglądać tu częściej i mam wielką nadzieję, że moja pokręcona codzienność mi na to pozwoli. Kiedy możecie spodziewać się następnego wpisu? Myślę, że w weekend.

P.S2. Dziękuję za wszystkie odwiedziny, to naprawdę dla mnie wiele znaczy. Obecność czytelników, jak i docenienie ze strony artystów, o których piszę, np. poprzez zretweetowanie mojego wpisu, są dla mnie lepszym wynagrodzeniem niż pieniądze.

2 komentarze:

  1. A ja tak zaglądam regularnie raz w tygodniu i zaglądam i ciągle nic i nic ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kolejny nowy post będzie w niedzielę, zapraszam. :)

      Usuń